sobota, 16 sierpnia 2014

The Poor Journey - Part #1

                       the poor journey - part #1

Wstajemy rano i uświadamiamy sobie, że nadchodzi długo oczekiwana chwila! Wyjazd do Norwegii.
O ile "planowanie" całej podróży, zbieranie funduszy, itd. zaczęliśmy około pół roku wcześniej to zawsze coś nam wypadało, przeszkadzało i skutecznie uniemożliwiało stu procentowe zaplanowanie wyjazdu od A do Z... przez co z naszego wyjazdu zrobił się jeden wielki spontan trip :) Hmm, spontan? Przecież to w naszym stylu! Do ostatniej chwili nie znaliśmy nawet dokładnej daty wyjazdu, prom zarezerwowaliśmy na kilkanaście godzin przed wyjazdem, jedynie co znaliśmy to kierunek podróży. Sesja na uczelni, która rozpoczęła się dla nas dosyć wcześnie, egzaminy instruktorskie, nauka po nocach i egzaminy licencjackie skutecznie uniemożliwiały nam oddanie się błogiej dogłębnej lekturze o atrakcjach i ciekawostkach jakie skrywa przed nami Skandynawia.  Nasz standardowy dzień na jakieś półtorej miesiąca przed wyjazdem wyglądał tak: śniadanie -> uczelnia -> praca ->nauka do 2:00 w nocy, a Bartek w między czasie musiał jeszcze znaleźć chwilkę na grzebanie przy Tripciaku, aby ten mógł nas bezpiecznie i bezproblemowo wieźć przez całą trasę oraz skończyć nową zabudowę wnętrza. 



Początek lipca, czyli najgorętszy czas przygotowań, przeplatał się ze stresem związanym z zakończeniem studiów wyższych, które sumasumarum udało nam się ukończyć z wynikiem bardzo dobrym :)!
Gdy emocje już opadły przyszedł czas na świętowanie, które postanowiliśmy spędzić nad zalewem w Kryspinowie podczas największego europejskiego zlotu garBusiarzy - Garbojama 2014. Cóż to dużo mówić, kto nie był niech żałuje i rezerwuje sobie czas na przyszły rok ;) Świetna zabawa gwarantowana! W międzyczasie udało nam się zdobyć kilka wskazówek na temat Norwegii od ekip, które już tam buszowały w swoich busikach. 



Po zlocie przyszła pora na masowe zakupy, gdzie musieliśmy zrobić zapas jedzenia na całą podróż- przynajmniej taką mamy nadzieję :)
I jak to bywa na chwilę przed wyjazdem... Tripi zachorował na zawieszający się immobiliser, przez co raz odpalał, raz nie. A co będzie jak immo całkowicie się obrazi gdzieś w totalnej głuszy? Na całe szczęście z pomocą przyszedł Mateusz (Mulitmati), który owy problem pomógł rozwiązać, przy okazji wyposażając nas w mnóstwo zapasowych części, oraz jako fanatyk wędkarstwa wzbogacił nasz marny zestawik o całe pudło przynęt i dwa porządne kije.


Pakowanie zostawiliśmy sobie na ostatnią chwilę..."bo jak wszystko będzie już kupione i popakowane to sobie ładnie poukładamy w aucie"... jak na złość od samego rana lało przez co nie mogliśmy się porządnie zapakować, tym bardziej otworzyć boksa na dachu... więc tak czy siak wszystko wleciało jak leciało do busika, a porządek postanowiliśmy zrobić w czasie postoju albo już w samej Szwecji.
W czasie załadunku gratów na pokład okazało się, że brakuje nam tablicy rejestracyjnej...ukradli, zgubiliśmy?! Co robić? Lecieć do wydziału komunikacji? Zostało nam tylko parę godzin do wyjazdu. Jednak Bartek postanowił przejechać drogi, którymi jeździliśmy dzień wcześniej i na całe szczęście udało się znaleźć tablicę przy drodze... musiała nam wypaść w czasie ulewy i wichury, gdy na drogę spadały co chwilę gałęzie z drzew.



Bahhh! Nadchodzi godzina zero, a raczej 22, w której to opuszczamy swoje ciepłe mieszkanka i ruszamy do Świnoujścia na prom. Przez prawie całą trasę wszyscy spali, więc jedyna osoba, która rozmawiała z kierowcą Bartoszem, był głos z GPS'u...
Na miejsce docieramy planowo przed godziną 9:00, co dało nam możliwość zwiedzenia miasta, zrobienia ostatnich zakupów i zatankowania Tripiego. Bartek postanowił zostać i przypilnować busika, odsypiając całonocną jazdę. Za to nasza trójka udała się na lokalny prom, który przetransportował nas do ścisłego centrum Świnoujścia. Wydawało nam się, że 5 godzin to kupa czasu i co my będziemy robić przez ten czas, więc na luzaka zaczęliśmy wszystko zwiedzać, a później poszliśmy na plaże rozkoszować się napojem bogów. Dopiero tam uświadomiliśmy sobie, że zatraciliśmy się w czasie i że przecież najpóźniej godzinę przed odpłynięciem promu musimy stawić się na odprawę i w tym momencie rozbrzmiewa dźwięk telefonu z zezłoszczonym głosem Bartka... gdzie my jesteśmy bo za lekko ponad godzinkę wypływamy... a przed nami jeszcze kawał drogi do portu + 15 minutowy rejs promem i na koniec jeszcze trzeba dobiec na miejsce odprawy. Bartek już prawie osiwiał z nerwów, co 5 minut dzwoniąc do nas i stając się coraz bardziej nerwowym, ale co mu się dziwić, biedny musiał prosić panie z odprawy, żeby jeszcze chwilę na nas zaczekały, bo gdzieś zgubiła się reszta załogi Tripciaka. Chyba zadziałał jego urok osobisty, bo panie w końcu zgodziły się przepuścić go przez bramki, gdzie mógł poczekać na nas.



  
Po naszych perypetiach, opieprzu od Bartka, w końcu wjechaliśmy na prom, gdzie spędziliśmy 7,5h. Z początku wszyscy podekscytowani podziwialiśmy widoki, biegaliśmy po pokładzie, itd. jak małe dzieci :) Jednak po dłuższej chwili wszystkich dopadło zmęczenie całonocną podróżą i polegliśmy na korytarzu, odsypiając noc.




Do Szwecji dopłynęliśmy o 21:30 i od razu udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca na biwak. Szwecja jest o tyle przyjaznym krajem, że można biwakować niemalże wszędzie pod warunkiem, że się nie śmieci i nie niszczy środowiska. Po kilku kilometrach jazdy wzdłuż wybrzeża udało nam się znaleźć przepiękne miejsce, zaraz przy samej plaży. Tam też rozbiliśmy namioty, wypiliśmy gorącą herbatę siedząc na molo, podziwiając widok na rozświetlone przez pełnię księżyca morze. 

 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz