środa, 23 września 2015

Busikiem Po Bezdrożach - część II

Część pierwsza - klik

Busikiem Po Bezdrożach - część II
Nasza leśna dróżka w większości była wyjeżdżona przez maszyny zwożące drewno z lasu po wycince, także pomysł z wypchaniem busika na asfalt okazał się nie do końca tak prosty, jak się nam z początku wydawało. Obmyślony plan polegał na przepchaniu busika, a zarazem ustawieniu go tak, abyśmy mogli sprawnie go pchnąć i wylądować na asfalcie, a następnie wykorzystując opadający teren nawrócić i stoczyć się w dół...Jako, że brak wspomagania oraz opony AT/R wymagały użycia znacznej siły aby wykręcić w miejscu zasiadłem za kierownicą, a Daniel z Łukaszem próbowali mnie wypchać.  Pierwsze pchnięcie było skuteczne, przejechaliśmy około metra, po czym wpadliśmy w koleinę i ponownie utknęliśmy, mokra glina skutecznie uniemożliwiała porządne zaparcie się. Rozkopaliśmy muldę, jako, że busik  był wstępnie nakierowany w dobrym kierunku to zamieniłem się miejscem z Dominiką i próbowaliśmy pchnąć w trójkę, jednak to nic nie dawało. W międzyczasie, gdy chłopaki zabawiali się dalej z rozkopywaniem muldy, ja zająłem się naszym bezpieczeństwem... rozstawiłem na poboczu trójkąt ostrzegawczy, a resztę wyposażyłem w kamizelki odblaskowe. Asia miała za zadanie kręcić się koło trójkąta, tak aby nadjeżdżający kierowcy troszkę zwolnili, tym bardziej, że zza krzaków byliśmy słabo widoczni, a rumuńscy kierowcy lekkiej nogi nie mieli. Udało nam się ponownie pchnąć busa, oraz zatrzymać się metr przed rowem tak, aby mieć szansę z rozpędu przez niego przejechać. Aby ułatwić sobie sprawę, rów wyłożyliśmy kawałkami drewna zebranymi  po wycince oraz kamieniami, a dodatkowo na górę położyliśmy deskę, którą wrzuciłem do auta tuż przed samym wyjazdem z domu w razie gdybyśmy gdzieś się zakopali i trzeba by coś podłożyć... szkoda, że miałem tylko jedną. Nadeszła pora na ostateczne pchnięcie, jednak Tripciak nie chciał ruszyć z miejsca. W międzyczasie z dużą prędkością minął nas tir nic nie robiąc sobie z trójkąta oraz Asi stojącej przy drodze, a Włoch jadący za tirem rozjechał nam swoją Alfą ustawiony na poboczu trójkąt ostrzegawczy robiąc przy tym zza opuszczonej szyby aferę za to, że rozjechał nam trójkąt. Co za gość. Cóż, przynajmniej miłe starsze małżeństwo widząc całe zajście, zatrzymało się i starało nam się pomóc wydostać z opresji. Tym razem już w czwórkę udało się ruszyć busika z miejsca, jednak, gdy koło najechało na deskę, ta się przesunęła, a my wylądowaliśmy ponownie w rowie. Ekstra. Teraz bus już był nie do ruszenia bez pomocy liny. Jednak sposób w jaki mieliśmy wytargać Tripciaka nie do końca mi się podobał. Wyciągnięcie go na wprost odpadało, gdyż na pewno znalazłby się jakiś kierowca rumuńskiego bombowca, który mimo prób chwilowego zatrzymania ruchu próbował by przeciąć rozciągniętą linę między samochodami. Widząc nasze zmagania zatrzymała się również mała ciężarówka z której wyskoczyła młoda ekipa chłopaków. Nasz nowo poznany dziadziuś, który nam pomagał wytłumaczył po rumuńsku o co chodzi, więc chłopaki nie czekali i od razu przystąpili do działania. Podpięli stalową linę i pod kątem 90stopni na pełnej petardzie przeciągnęli Tripciaka przez rów, na nic prośby żeby zrobili to w miarę powoli. Ból dla moich oczu, ale udało się znaleźliśmy się na asfalcie, fakt, że wyciągnęli nas nie w tą stronę co trzeba, mimo tłumaczenia jak mają to zrobić. Szybki uścisk dłoni i każdy pojechał w swoją stronę, a my zostaliśmy na drodze. Jako, że było z górki to stoczyłem się kawałek tyłem do zakrętu, lekko przy tym nawracając, a Daniel z Łukaszem wyczekując odpowiedni moment, gdy z żadnej strony nikt nie nadjeżdżał  pchnęli mnie w przód i byłem ustawiony zgodnie z kierunkiem jazdy. Pozostało tylko stoczyć się kilkaset metrów w dół i zastanowić się, co dalej ?! Najpierw Daniel zdemontował miskę, aby zobaczyć poziom zniszczeń. Dziura była ogromna, nie do połatania, dodatkowo poszły dwa pęknięcia od uderzenia w głąb miski. Z początku był pomysł znalezienia kawałka stali, czy blachy i wklejenia jej na silikonie od środka miski, jednak takie rozwiązanie podziałałby zapewne tylko przez chwilkę, a my stracilibyśmy zapas oleju, którego i tak mieliśmy raptem 2,5l. 



W międzyczasie przyszedł do nas pracownik pobliskiego domu( w sumie to była restauracja) informując nas, że jest to teren prywatny i szef każe zapłacić za postój. Tyle przynajmniej zrozumieliśmy. Przybliżając postać naszego dozorcy...Hmmmm, przypominał on dzwonnika z Notre Dame, tylko, że dodatkowo na nosie miał musztardowe szkła grubości 1,5cm, w tym jeden okular miał wybitą dziurę centralnie na środku. Na nic były nasze próby tłumaczenia, że mamy awarię, mało pieniędzy, pokazaliśmy mu miskę tłumacząc engine/silnik/brumbrum kaput. Postanowił on wezwać posiłki w postaci syna szefa, który miał rzekomo mówić po angielsku... Angielski kilkunastoletniego chłopca kończył się na powiedzeniu "Hello" i tyle było z dalszej gadki. Dogadaliśmy się że, za opłatą możemy zostać do rana. W sumie miejsce było całkiem okej, nieopodal płynął strumyk, w którym można było się umyć, obok było palenisko, a przed wszystkim było równo żeby rozbić namioty. Cena nie była wygórowana, myśleliśmy, że gościu chce nas mimo wszystko naciągnąć jednak  przechadzając się po okolicy zauważyliśmy na drzewie tabliczkę z informacją o konieczności opłaty za postój. Korzystając z obecności naszych gości na migi oraz symulując odgłos spawarki próbowaliśmy dowiedzieć się czy jest możliwość pospawania gdzieś naszej miski, problem był taki, że jest ona aluminiowa, co skutecznie utrudniało sprawę. Nasz niemalże niewidomy dozorca postanowił nas zaprowadzić do znajdującej się kilkaset metrów poniżej wioski cygańskiej, twierdząc, że jest tam osoba która ma spawarkę. O matko, myślę sobie, mamy poważną awarię, a nieopodal nas mieszkają Cyganie, a jak się nami zainteresują i przyjdą potem "pożyczyć" sobie nasze rzeczy?! Sceptycznie nastawieni do tego, że znajdziemy tam kogoś z TIG'iem  ruszyliśmy z Danielem  i dozorca na poszukiwanie ratunku. Wchodząc na plac zostaliśmy zeskanowani wzrokiem od stóp do głów przez mieszkańców. Nasz dozorca wytłumaczył wodzowi o co chodzi, ten wziął miskę do ręki i od razu stwierdził, że duraluminium nie pospawa. Tak ja myśleliśmy. Jednak powiedział nam, że w oddalonym o 40km mieście tam już nam to zrobią. Wracając do busika dozorca prawie wpadł pod ciężarówkę, chyba jej nie zauważył, a kierowca nawet nie próbował wykonać manewru ominięcia przeszkody...Dosłownie widziałem, jak nasz dozorca ociera się o kabinę ciężarówki, a potem zostaje odepchnięty na bok przez pęd powietrza, ten jednak nic sobie z tego nie robił i szedł dalej. Chyba często mu się to zdarza. Po powrocie wzięliśmy mapę i zlokalizowaliśmy miejsce, gdzie musimy się udać. Po krótkiej naradzie Daniel stwierdził, że pojedzie sam bo w  pojedynkę łatwiej będzie łapać mu stopa, a jako, że z zawodu jest spawaczem to łatwiej mu będzie wytłumaczyć co i jak. Miska zapakowana do plecaka, Daniel wyruszył ratować nas z opresji. Ja w międzyczasie oczyszczałem blok silnika z pozostałości silikonu zmywaczem do paznokci, który podkradłem dziewczynom oraz płynem do naczyń. Jak na polowe warunki efekt był zadowalający. Po około dwóch godzinach podjechało auto z Danielem na pokładzie, a ten w ręku trzymał pospawaną miskę, ponownie kamień spadł nam z serca. W skrócie z opowieści Daniela można napisać tyle, że przy drodze wypatrzył szrot, gdzie poszedł szukać nowej miski, jednak jej nie znalazł, ale go pokierowali do innego miejsca, gdzie może szukać pomocy, w sumie to za opłatą gościu go tam podwiózł, z tamtego miejsca pojechali w inne, gdzie miły Pan spawał w stodole aluminium. Miskę udało się pospawać, została sprawdzona czy gdzieś jeszcze nie cieknie, potem po Daniela przyjechał ten sam gościu podrzucając go do centrum miasta (oczywiście nie za darmo), gdzie zatrzymał samochód, który podrzucił Daniela do nas, również zarządzali za to za płaty. Po drodze Danielo kupił 5litrów oleju. Cała ta zabawa kosztowała nas 300zł. Mi pozostało oczyścić pospawaną miskę z resztek starego silikonu, następnie ją zamontowaliśmy. 
Pięknie pospawana miska
Dziewczynom z nudów zaczyna odbijać :)
Strumyk, który służył nam za prysznic

Wy sobie jecie obiadaek, a ja muszę zdrapywać stary silikon ;(

Pozostało nam odczekać aż silikon zaschnie, a że zbliżał się wieczór to postanowiliśmy odespać dzień i noc pełnych wrażeń i ruszyć nad ranem. Wieczór spędziliśmy na rozmowach przy ognisku. W nocy obudził nas hasał, a raczej Cygańscy biesiadnicy drący się na całe gardło śpiewając po pijaku jakieś pieśni, którzy zmierzali do owej restauracji na imprezkę. Troszkę się cykaliśmy, że postanowią sprawdzić kim jesteśmy i co tu robimy. Na całe szczęście albo nas nie dostrzegli albo nie mieli ochoty zawierać nowych znajomości. Nad ranem wyspani, umyci w pobliskim strumieniu, zjedliśmy śniadanko, a zaraz po nim nakarmiliśmy Tripciaka świeżym olejem silnikowym. Odczekaliśmy z półgodziny, składając przy okazji namioty i przepakowując busika... Aby dostać się do wlewu oleju musimy za każdym razem wyrzucić cały bagaż na zewnątrz.  Wycieków na spawach nie widać, silikon trzyma, a nam nie pozostało nic innego jak ruszyć do Sapanty. 

Po około 35 minutach docieramy do pierwszego celu naszej wyprawy, czyli do Wesołego Cmentarza. Jest to cmentarz inny niż wszystkie, głównie za sprawą lokalnego rzeźbiarza Ioana Stana Patraşa, który w 1935 roku wykonał pierwszy nagrobek przedstawiający scenki  z życia zmarłego, czym dana osoba się zajmowała lub w jaki sposób zmarła. Hmmm, najczęściej powtarza się chyba motyw z potrąceniem przez samochód albo śmierć przy szklance wódki. Pod obrazkiem możemy znaleźć wesołe, dowcipne wierszyki pisane  w pierwszej osobie, tak jakby to zmarły opisywał czym się zajmował  na co dzień i jak zakończył swój żywot. W trakcie zwiedzania trafiliśmy akurat na mszę świętą,  gdzie przed kościółkiem w szeregu stały stare babunie, które nuciły święte pieśni. Z początku stwierdziłem, że nie wypada im robić zdjęcia, jednak niemieccy turyści, którzy wysypali się z autokaru zaczęli strzelać foty niczym  żołnierze z karabinu maszynowego, a babunie zaczęły pozować i się uśmiechać...Cóż, może były tam tylko na pokaz? Sam ustrzeliłem dwie fotki i tym akcentem udałem się do wyjścia, gdzie czekała już reszta załogi. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jednak po przejechaniu kilkuset metrów spostrzegłem, że nie działa prędkościomierz. Super, pewno zerwała się linka prędkościomierza, jak dalej w takim tempie będziemy łapać usterki to szykuje się ciekawa wyprawa. Prędkościomierz nie był w sumie potrzebny, w końcu i tak troszkę przekłamywał, a prędkość kontrolowałem zerkając na wyświetlacz nawigacji.  Jednak wraz z brakiem odczytu prędkości przestał naliczać na się przejechany dystans, który służył do obliczania ile pozostało nam paliwa w baku, gdyż zdarzało się, że w czasie poprzednich podróży wskaźnik paliwa postanowił nas raz na jakiś czas pocyganić . Tuż za Sapantą zjechałem na parking, po szybkich oględzinach na całe szczęście okazało się, że zgubiliśmy  seger zabezpieczający i linka tylko wysunęła się z piasty. W ruch poszedł drut, taśma izolacyjna i trytytka. Miał być to chwilowy patent, póki nie dojedziemy do jakiegoś większego miasta lub nie znajdziemy jakiejś T-trójki na szrocie.  Patent przejechał z nami ponad 4000km i działa do dnia dzisiejszego :)





Kolejnym punktem naszej wyprawy była trasa Transfogarska. Z Sapanty prowadziła tam praktycznie jedna droga, która w pewnym momencie była remontowana i postawiono objazd przez lokalne wioski... Znaki prowadzące objazd w pewnym momencie zniknęły, podobnie jak drogowskazy, co spowodowało, że się troszkę pogubiliśmy. GPS również nie był w stanie nam pomóc, więc pozostało nam jechać dalej. Droga prowadziła przez malownicze góry Marmaroskie, widoki były przecudne... Tak jakby puścić trasę przez Połoninę Wetlińską. Droga prowadziła raz to szutrem, raz asfaltem, po serpentynach. Straciliśmy kilka godzin, ale kto by się tym przejmował jadąc przez takie tereny, przynajmniej mieliśmy rozgrzewkę przed Fogaraszami. W końcu udało nam się dotrzeć do głównej drogi. Resztę dnia spędziliśmy w trasie żeby nadrobić stracony czas. Planowo chcieliśmy znaleźć się zaraz przy początku trasy Transfogarskiej, co nam się udało. Miejsce na nocleg znaleźliśmy praktycznie po ciemku nad rzeką Olt. Rano jednak przegonił nas stamtąd właściciel gruntu. Bez śniadania ruszyliśmy w dalszą drogę. Daleko nie mieliśmy, więc  raptem po niecałej godzince jazdy udało nam się znaleźć miejsce na śniadanko oraz lodowaty prysznic nad rzeką  Cartisoara, nieopodal podnóża Gór Fogarskich. Widok robił wrażenie, jednak śmieci leżące wszędzie na około psuły całą atmosferę.
U podnóża Fogaraszy
Śniadanko oraz suszenie namiotów

Powoli zbliżamy się do gór, które widzieliśmy rano znad rzeki, te stają się coraz potężniejsze. Nadchodzi moment  wspinacza po ich zboczach, kręcenie po serpentynach z jednoczesnym podziwianiem widoków. Tripciak świetnie dawał sobie radę pomimo dużego załadunku, wspinał się jak szalony :) Po drodze zatrzymujemy się w kilku zatoczkach, których tu nie brakuje, strzelamy kilka fotek, a widoki stają się coraz to lepsze. Powoli zaczynają się sławne serpentyny znane chyba każdemu ze zdjęć. Troszkę się nakręciliśmy i po chwili znaleźliśmy się w najwyższym punkcie trasy, czyli tuż nad jeziorem polodowcowym Balea. Ogrom ludzi i samochodów skutecznie dezorganizował ruch, a magia tego miejsca prysła po chwili, głównie za sprawą wszędzie porozstawianych straganach przez które przetaczała się chmara wystrojonych od stóp do głów turystów z Iphonami, tabletami w ręku. Stąd zapewne te ceny na stoiskach 40zł za 100g mięska czy salami... Biznes musi się kręcić, no trudno, widocznie jest popyt. Parking strzeżony pod schroniskiem rzuca nam zaporową cenę za postój, więc wracamy się kawałek wcześniej i zostawiamy auto na zakręcie tuż nad ogromną skarpą w jednej z zatoczek. Troszkę się tego obawiałem, w końcu Tripciak miał tam zostać sam na dwa dni z całym naszym dobytkiem. Skończyliśmy się przepakowywać, karimaty i namioty przytroczone, a nam nie pozostało nic innego jak zarzucić ciężkie plecaki na plecy i ruszyć piechotą w góry, aby zdobyć najwyższy szczyt Rumunii - Moldoveanu (2544 m n.p.m.) Więcej o naszych górskich przygodach bedzie w kolejnej części relacji :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz